Anegdota zen

Wracałem z seshin z rosim i podwoziłem autem Ojca Maksymiliana z klasztoru benedyktynów z Lubinia. Opowiedział mi on o pewnym swoim doświadczeniu, które przydarzyło mu się podczas kontemplacji ciszy, na którą kiedyś sam się udał na własną prośbę. Polegała ona na tym , że przez jakiś czas miał przebywać sam ze sobą w absolutnym milczeniu. Przyjechał do klasztoru, zapoznał się z regułą, przedstawiono go przeorowi i poinformowano o planie dnia. W sumie to trochę nawet podobne do zen – powiedział – tylko bez naszej postawy, tzn. siedzenia. Gdzieś w połowie tego okresu przyszedł kryzys i wyszedł smok z jaskini. Zwierzał się, że był bliski obłędu i strasznie się z sobą męczył. Próbował na wszelkie sposoby uciec od tego „hałasu”, ale nic nie pomagało: żadne brewiarze, modlitwy, klęczenia do bólu kolan. Przeor, który kontaktował się z nim podczas prac codziennych, mszy i innych zajęć, dostrzegł to, lecz nie ingerował w jego stan. Maksymilian wyraźnie odczuwał jego „cichą obecność”. Po jakimiś czasie wszystko odpuściło i czas szybko minął. Przed odjazdem, spotkał się z przeorem, który żegnając się z nim zapytał z uśmiechem: 

 – Przeżyłeś?

 – Tak – odpowiedział. 

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *