Mowa Dharmy, Ango, Wilga 2008, roshi Jakusho Kwong i Kuun
Temat ango: Czcigodny mnich z przeszłości powiedział: Czymże jest głęboki, czysty i jasny umysł? To góry, rzeki i wielka ziemia, to słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy (Dogen)
KUUN:
Pierwszego wieczoru, kiedy zaczynaliśmy Ango była burza z piorunami, czuło się duże napięcie. W następnych dniach pogoda się zmieniała, były upały, potem lało przez kilka dni, wydawało się, że się chmura oberwała. Później zrobiło się chłodno, a teraz z powrotem jest gorąco. Obecne sesshin jest częścią większej całości. Mam nadzieję, że ci którzy przyjechali na sesshin, odczuwają, że przyjechali na przygotowany grunt. Był przygotowywany przez dwa tygodnie.
Tuż przed rozpoczęciem sesshin Roshi spotkał się z członkami zarządów sangh z Warszawy, Gdańska, Poznania i Nowej Soli. Było to bardzo poruszające spotkanie. Inne, niż wszystkie poprzednie. Roshi opowiedział nam o szeregu nieszczęśliwych sytuacji i wydarzeń, które miały miejsce w tym roku. Dotychczas Roshi przyjeżdżał i przywoził ze sobą promienny uśmiech, dawał nadzieję, krzepił – tak było przez 20 lat. Pierwszy raz Roshi przyjechał do Polski w 1987 roku. I właśnie zawsze taki promienny i radosny. Tym razem Roshi pokazał nam swój ból i bezradność. Mówił, że żyjemy w świecie cierpienia, że świat, w którym żyjemy, to świat cierpienia. Przywołanie tej perspektywy przypomina o wadze tego, co robimy, o natychmiastowości, pilności. Przypomina, że nie ma czasu, nie ma możliwości odłożenia na później, zastanawiania się, wahania. I taki rodzaj natychmiastowości i pilności jest w zen bardzo wyraźny.
Przychodzi mi na myśl jeden z pierwszych koanów, które usłyszałem, kiedy zaczynałem praktykować. Właściwie ten koan przypomniał mi się w pierwszym tygodniu Ango. Cały tydzień przebiegał bezproblemowo, płynnie i swobodnie. Ale było jedno wydarzenie, które spowodowało zamieszanie. Biały kot, którego już pewnie wszyscy znają, ma na imię Pierdoła, któregoś dnia wszedł na czubek najwyższej sosny na środku placu i nie był w stanie zejść. Spędził tam cały dzień, najbardziej upalny dzień jak do tej pory – rzeczywiście grzało okropnie. Kot siedział na czubku wysokiej sosny i miauczał. Został tam przez całą noc, która z kolei była najbardziej burzliwa ze wszystkich nocy, grzmiało, błyskało się, waliło piorunami, lało. Następnego dnia ćwiczyliśmy chi kung pod tą sosną, a kot dalej tam siedział i miauczał. Oczywiście wiązał dużo uwagi, był tematem rozmów, zastanawiania się. Społeczność podzieliła się na dwa obozy. Jeden obóz uważał, że należy kota zdjąć, żeby nie cierpiał. Poza tym, jeśli go nie zdejmiemy, to prędzej czy później zdechnie albo spadnie i rozbije się na betonie. Drugi obóz był za tym, żeby kota nie zdejmować, żeby się nauczył, żeby nie właził tam więcej. A też, jeżeli nie zmądrzeje to, żyjąc w lesie, prędzej czy później zginie. Trzeba dać mu szansę, żeby dostał w kość i więcej nie właził. Było dużo rozmów i zamieszania.
W koanie mnisi w klasztorze spierali się o to, do kogo należy kot. O kota kłóciło się wschodnie skrzydło klasztoru ze skrzydłem zachodnim. Kłótnia nabierała kolorów, angażowała coraz więcej emocji, była coraz bardziej rozgrzana. Zobaczył to wszystko Mistrz. Mistrz nazywał się Nan Chuan, po japońsku Nan Tsen. Stanął na środku, złapał kota za kark, podniósł go wysoko do góry i powiedział do mnichów: „Jeżeli przemówicie, to nie zabiję kota”. Nikt się nie odezwał. Wtedy Mistrz zamachnął się mieczem i przeciął kota na pół. Nie chodzi mi o znaczenie tego koanu, o zagadkę, ale o tę pilność, natychmiastowość, która rodzi się ze świadomości, że żyjemy w świecie cierpienia. Kiedy Ewa miała mowę, wywiązała się dyskusja, skąd się tutaj wzięliśmy, dlaczego praktykujemy zen. Myślę, że powodów jest dużo różnych. Ale gdzieś podstawowym jest chyba właśnie ta świadomość czy przeczucie.
Budda rozpoczął swoje poszukiwania, gdy zobaczył, jak bardzo ludzie cierpią. Zwieńczeniem tych poszukiwań było odkrycie, które sformułował w następujący sposób: „Życie jest cierpieniem”. Gdyby na tym poprzestać, to byłoby beznadziejnie. Ale dalej Budda mówił, jakie są przyczyny cierpienia i jaka jest droga wyjścia. Przyczyną jest utrata więzi z umysłem. Myślę, że można to tak ująć – życie tylko częścią rzeczywistości, życie w złudzeniu. Odnoszenie się do rzeczywistości tak, jakby była ona stała i niezmienna tak, jakbyśmy my byli czymś trwałym i oddzielonym od wszystkiego innego. Kiedy się przyjrzymy, to oczywiście tak nie jest, nie jesteśmy trwali i oddzieleni, podlegamy nieustannej przemianie, pojawiamy się i znikamy, migoczemy razem z całą rzeczywistością, jesteśmy połączeni i współzależni ze wszystkim wokół, blisko i daleko, w czasie i przestrzeni. Ale żyjemy w taki sposób jakbyśmy mieli trwałe i oddzielne istnienie. Tak, jakby rzeczywistość była podzielona, sfragmentaryzowana, składała się z oddzielnych części, a między nimi jakby były przerwy, nicość. A przecież nie ma takich przerw. Zdajemy sobie sprawę, że to, co jest poza nami, wpływa na nas nieustannie, że inni ludzie na nas wpływają, że wpływa na nas to, co się dzieje naokoło i daleko, że nie ma żadnej przerwy, żadnej wyrwy, żadnego nic. Myślę, że takie doświadczenie nie jest udziałem tylko nas, którzy praktykujemy. To jest doświadczenie też innych ludzi. To, co nas różni, to, że my zaczynamy je pielęgnować, trenować, że kierujemy tam naszą uwagę. Buddyzm bywa krytykowany jako religia nihilistyczna. To jest kompletne nieporozumienie. My właśnie zwracamy uwagę na to, że nie ma czegoś takiego jak nic, że nie ma wyrw w rzeczywistości. Ksiądz Tischner też wiedział, że nie ma wyrw. Ktoś go zapytał: „Co to jest nicość, co to jest nic?”. Odpowiedział, że nic to pół litra na dwóch. Nie ma nic.
Budda mówi, że jest droga wyjścia z cierpienia i propozycją jest właśnie medytacja czy zazen. W zazen siadamy i utrzymujemy bez ruchu nasze ciało. W niedziałaniu, w nie-ruchu. Oddychamy w naturalny sposób i próbujemy utrzymywać oddech w centrum uwagi. Nieco większy akcent kładziemy na wydechu, pozwalamy sobie w naturalny sposób wydychać i próbujemy utrzymać uwagę do samego końca wydechu. Tam, gdzie się wydech kończy, zaczyna się przestrzeń, gdzie nie ma myśli. Można ją różnie doświadczać i opisywać, najczęściej jest tam cicho, przestrzennie, spokojnie. Z tego miejsca za końcem wydechu wyłania się następny wdech. W codziennym życiu, w zwykłych czynnościach często nie wydychamy do końca, tylko zostawiamy sobie pewną rezerwę. Ta rezerwa służy utrzymaniu poczucia „ja”, poczucia, że ja istnieje jako coś trwałego, oddzielony i inny od tego, co nie ja. Jeżeli się sobie pozwoli zrobić wydech do końca i utrzymać uwagę tuż za końcem wydechu, to właśnie wtedy ta solidność i trwałość znika, i wtedy jesteśmy bardziej w kontakcie z umysłem, o którym jest mowa w temacie Ango, bardziej się z nim utożsamiamy.
Na tym polega praktyka Ango. Ango jest w niezwykle mądry sposób skonstruowane. Zrównoważone w nim są dwie części, czy dwa aspekty praktyki. Pierwszym jest zazen, czyli niedziałanie i pozwalanie, żeby to, co się pojawia, pojawiło się. Cały czas na nowo wracanie do ciszy, orientowanie się z chwili na chwilę, jak się dajemy porwać myślom i uczuciom, i wracanie do oddechu, do wydechu. I druga część – to jest to, co Trungpa nazywa „świadomością pomedytacyjną”, kiedy wychodzimy z zendo i włączamy się w aktywność, w działanie. Używa się sformułowania „mindfulness”. U nas to się tłumaczy na uważność, ale właściwie trudno jest to dobrze przetłumaczyć. „Uważność” nie oddaje tego, o co chodzi. Mindfulness, czyli pełnia umysłu, stan pełnej czujności, zaangażowanie z pełną czujnością. Koncentrujemy się na tym, co robimy, ale jednocześnie świadomi jesteśmy całego tła. Nie jesteśmy skoncentrowani w ciasny, zamknięty sposób, który prowadzi do zaabsorbowania, zagubienia w tym, co się robi, co jest właśnie przeciwieństwem uważności, jest nie-uważnością. Koncentrujemy się na tym, co robimy, ale jednocześnie jesteśmy otwarci na to, co jest wokół, widzimy to, co widać, słyszymy to, co słychać, a jednocześnie całym sobą robimy to, co robimy. Przenosimy umysł zazen poza zendo, dajemy wyraz temu umysłowi w działaniu.
Następna ważna sprawa to orientowanie się, kiedy praktykujemy ze względu na coś, kiedy mamy cel i zaczynamy traktować praktykę jako środek do tego celu. Jeżeli zaczynamy praktykować w taki sposób, to właściwie jest to przeciwieństwem praktyki. Wracamy wtedy do świata oddzielenia, świata dwoistości, w którym jestem ja i gdzieś jest cel, jak gdyby była jakaś przyszła chwila, jak gdyby nie było tej chwili, w której jesteśmy. Nauczyciele powtarzają, że zen to jest praktyka dla samej praktyki. Nie praktykujemy po to, żeby osiągnąć oświecenie, ale dlatego, że już jesteśmy oświeceni.
Czytałem rozdział z książki Roshiego Katagiriego na temat pustki i byłem zaskoczony, jak Roshi wyjaśnia, czym jest pustka. Otóż on w tym rozdziale opisuje dzieje swojego bardzo drogiego nauczyciela. Opisuje życie tego nauczyciela jako bardzo nieszczęśliwe. Krok po kroku wydarzały się różne nieszczęścia. A jednocześnie był on bardzo oddany praktyce, pomagał ludziom, dbał o nich i się troszczył. Cały czas wytrwale praktykował i nauczał, a jednocześnie jego życie było pasmem nieszczęść. Zaczęło się od tego, że został posądzony przez uczniów, czy przez parafian o nadużycie i został wyrzucony ze swojej świątyni. Roshi Katagiri zajmował się nim wtedy i opiekował. W późniejszych czasach nauczyciel miał wielu uczniów, zaczął ich jednak tracić jednego po drugim. Jeden zwariował i trafił do szpitala psychiatrycznego, inny popełnił samobójstwo, jeszcze innego wsadzili do więzienia. Kilku odeszło, kilku umarło i w końcu został tylko Roshi Katagiri jako jego jedyny uczeń. Roshi wyjechał jednak do Ameryki, więc nauczyciel został całkiem sam. Roshi Katagiri zapytał go: „Mnie się wydaje, że masz nieszczęśliwe życie, czy tak jest?” Na co nauczyciel odpowiedział: „Tak, widzę moje życie jako bardzo nieszczęśliwe.” Roshi Katagiri zapytał: „Więc po co w tym tkwisz, po co kontynuujesz praktykę?”. A on powiedział: „Ja nie praktykuję po to, aby być szczęśliwym.” Nawet jeśli jego życie jest nieszczęśliwe, to on nie przestanie pomagać innym ludziom „zasiewać dobre ziarno”. I to jest podejście specyficzne dla zen. Na ogół się myśli i mówi, że jeśli się będzie robiło dobrze, to rezultaty będą dobre. Jeśli będziecie dawali, to będzie wam dane. Tymczasem Roshi Katagiri mówi, że dobre działania mogą przynieść dobre rezultaty, ale też dobre działania mogą nie przynieść dobrych rezultatów, a mimo to podejmujemy te dobre działania. Właśnie to on nazywa pustką.
Chcę jeszcze wrócić do potrzeby orientowania się, kiedy zaczynamy traktować praktykę, czy siebie jako środek do celu. Uczeń zapytał kiedyś Roshiego Kodo Sawakiego, czy się zmieni, jeśli będzie praktykował i uczył się u niego przez dwadzieścia, trzydzieści lat, czy stanie się równie silny jak on. Na co Kodo Sawaki odpowiedział: „Nie. Ja byłem tak silny, zanim zacząłem praktykować.” i dalej powiedział – zen jest bezużyteczny, zen nie zmienia ludzi, zen pomaga się odsłonić i stać się bardziej sobą. I to jest to, co tutaj robimy.
Chciałem też nawiązać do tego, co Mikołaj mówił, że to Ango jest prowadzone przez nas troje, przez Ewę, Mikołaja i przeze mnie, i też chciałem wam podziękować, że się zgodziliście to podzielić ze mną, ponieważ z osobistych powodów sam nie mogę prowadzić całości. Pewnie inni się nie orientują, ale to jest dosyć zabawna sytuacja, dlatego że ja Ewę znam od trzeciego roku życia, mieszkaliśmy w sąsiednich domach, bawiliśmy się na podwórku, potem chodziliśmy do jednej klasy w szkole podstawowej, w liceum jeździliśmy razem na wakacje i pewnie pierwsze wino razem wypiliśmy. Do tego jeszcze na tym samym podwórku mieszkał Piotrek i on też chodził z nami do tej samej klasy. Z Mikołajem z kolei znamy się od przedszkola. Można by pomyśleć, że my tu w czwórkę uprawiamy jakieś przedłużone dzieciństwo, że się tak dalej bawimy ze sobą. Może zresztą wszyscy razem się bawimy. Potem, też od początku istnienia sanghi, współpracowaliśmy z Ewą i Mikołajem i z innymi osobami, i teraz tak się zdarzyło, że we troje prowadzimy Ango.
Przeglądając wiosną Shobogenzo Dogena znalazłem cytat, który zapadł mi w pamięci, odkąd usłyszałem go kiedyś, kiedy byłem shusso na Sonomie. Zaproponowałem Ewie i Mikołajowi, żeby uczynić go tematem Ango. Bardzo im się podobał. Dopiero później przeczytaliśmy rozdział czy zwój, z którego pochodzi i zgodnie stwierdziliśmy, że nic nie rozumiemy. Próbuję krążyć wokół tego tematu na tyle, na ile mogę. Przeczytam te słowa jeszcze raz:
„Czcigodny mnich z przeszłości powiedział: Czymże jest głęboki, czysty i jasny umysł? To góry, rzeki i wielka ziemia, to słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy.”
Nie wiem, jakie jest wasze wrażenie, gdy słyszycie to stwierdzenie, moje wrażenie jest bardzo przestrzenne. Pierwsze to jest właśnie przestrzeń, a drugie przejrzystość czy wyrazistość i może też natychmiastowość. Jak się to słyszy, to mnie się wydaje, że nie ma miejsca na to, żeby się zastanawiać, jakie góry i jakie rzeki, że to po prostu samym sobą uderza prosto w twarz. Ja się staram mówić zrozumiale, ale Dogen nie odnosi się do intelektu, do sposobu myślenia, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Proponuję, żeby słuchać nie w czysto intelektualny sposób, tylko słuchać całym ciałem, uważnie, czujnie, nie tylko uszami, ale całym ciałem.
„Zgłębia się naukę, iż umysł jest właśnie buddą lub umysł właśnie jest buddą lub budda jest właśnie umysłem lub umysł właśnie buddą jest lub jest budda umysłem właśnie. Takie zgłębianie [tej nauki] jest dokładnie umysłem [który] jest właśnie buddą oraz prawdziwym przekazem [nauki] umysł jest właśnie buddą [buddów patriarchów]. [Ta nauka] przekazywana w ten sposób dotarła aż do dzisiaj. Przekazywany w ten sposób umysł to umysł będący wszelkimi składnikami istnienia, to wszelkie składniki istnienia będące umysłem. Dlatego żyjący niegdyś ludzie mówili: Jeżeli człowiek zdoła pojąć, czym jest umysł, ziemi nie będzie brakowało ani jednej piędzi. Wiedzcie, że gdy poznaje się umysł, niebo spada, a ziemia pęka (znikają pojęcia nieba i ziemi i pozostają tylko niebo takie-jakie-jest i ziemia taka-jaka-jest). Albo też grubość ziemi rośnie o trzy łokcie.
Czcigodny mnich z przeszłości powiedział: Czymże jest głęboki, czysty i jasny umysł? To góry, rzeki i wielka ziemia, to słońce księżyc, i wszystkie gwiazdy.
Wyraźnie rozumiał [on], iż umysł to góry, rzeki i wielka ziemia, to słońce, księżyc, i gwiazdy. A jednak jeśli posunie się za daleko w tych słowach, czegoś zabraknie. Jeśli cofnie się o krok, wyrażać będą zbyt wiele. Umysł będący górami, rzekami i ziemią, to tylko góry, rzeki i ziemia. Nie ma w nim fal, nie ma dymu i wiatru. Umysł będący słońcem, księżycem i wszystkimi gwiazdami, to tylko słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy. Nie ma w nim mgły, nie ma rosy. Umysł życia-i-śmierci, przychodzenia-i-odchodzenia to tylko życie-i-śmierć, przychodzenie-i-odchodzenie. Nie ma [poza nim] ułudy i nie ma przebudzenia. Umysł żywopłotów, ścian, dachówek i kamieni to tylko żywopłoty, ściany, dachówki i kamienie. Nie ma [w nim] błota ani wody. Umysł czterech elementów i pięciu zbiorów składników istnienia to tylko one same. Nie ma w nim konia, nie ma małpy. Umysł krzesła i laski mistrza to tylko krzesło i laska. Nie ma dalej już bambusa ni drzewa. Ponieważ jest tak właśnie umysł jest właśnie buddą nie jest zbrukany umysłem będącym właśnie buddą. Wszyscy budowie nie są zbrukani wszystkimi buddami.”
JAKUSHO KWONG ROSHI:
Nie znam tego przekładu. Mam tu przekład Nishijimy i Crossa. Kiedyś nie było tłumaczy, którzy byliby jednocześnie praktykującymi. Pierwsze tłumaczenia robili naukowcy. To jest tak, jakbyś czytał przepis i brzmiałoby to pysznie, ale nie umiałbyś gotować. Jak to możliwe, że uczony tłumaczy coś, czego nie rozumie? Obecnie więcej tłumaczy praktykuje. Początkowo te teksty tłumaczone były tylko przez uczonych – intelektualistów i filozofów. Ci ludzie poświęcali swoje życie tym skarbom światowej literatury. Oni byli kamieniami milowymi dla nas. Powinniśmy być im wdzięczni. W latach sześćdziesiątych spotykanie tych wielkich tłumaczy było naprawdę ekscytujące.
Soku Shin Zei Butsu. „Soku” występuje w Sutrze Serca, którą śpiewamy co rano – „dokładnie”, „teraz”, „bez rozdzielenia”, „bez rozróżnienia”, „dokładnie tak jak jest”, „nie ma dobrego, nie ma złego”, „takie jakie jest”, „właśnie takie”. „Soku” to właśnie „shin” – umysł (umysł to cały wszechświat, nic tam nie brakuje), „zei” – jest, „butsu” – budda. Pamiętacie, że kiedy shusso jest ustanawiany, Roshi wymawia: „nyo ze” –„ właśnie tak”. [Roshi uderza kijem w podłogę.] „Ze” – To. To ma moc, nieskończoną moc. To jest prawdziwa radość, prawdziwe szczęście, które wszystko w sobie zawiera. Kiedy to czytasz, to się staje zbyt intelektualne i martwe. Tłumacz napisał „Ze” z dużej litery, żeby podkreślić, że to jest To. W tym jest moc. Bardzo się cieszyłem, kiedy zobaczyłem, że wybraliście ten temat. Jeśli studiujesz zen, musisz to w końcu zrozumieć. Musisz zrozumieć Sutrę Serca. Kiedyś po moim pierwszym Ango ktoś zaproponował mi, żebym przeprowadził się do powiatu Mendocino i zamieszkał na farmie nad rzeką, przestraszyłem się tego. Wyobraziłem sobie, że będę jak w więzieniu. Ale nawet jeśli ktoś nie oferuje ci miejsca do życia, to ty i tak masz gdzie żyć i to jest twoje miejsce, i twoje więzienie. Życie staje się suche. Przeczytałem w „Jednej jasnej perle” Dogena: „Ten świat jest cierpieniem.” Kiedyś buntowałem się przeciwko temu i myślałem, że ten świat był cierpieniem kiedyś, ale nie teraz. Ale teraz jest tak samo jak kiedyś. Na świecie istnieje ogrom cierpienia: niesprawiedliwość, przemoc, nadużycie. Nie mogę w to uwierzyć. Ludzie stracili korzenie, stracili siebie. To jest świat cierpienia. Nie chodzi o to, aby to stwierdzenie nas dołowało. Musimy jednak wiedzieć, co się dzieje na świecie. Umysł to cały wszechświat i niczego mu nie brakuje.
Moje pierwsze Ango trwało sto dni. Sto dni życia z setką osób, których nie lubiłem. To było okropne. Ludzie, których nie lubiłem, podawali mi jedzenie i ja im podawałem. To jest piękno wspólnoty zen. Jesteś z ludźmi, których nie lubisz. W normalnym życiu może ci się wydawać, że masz możliwość unikać ludzi, których nie lubisz, ale tak naprawdę nie możesz uniknąć. Popatrz na swoje życie i zobaczysz, że rzeczy, których nie lubisz, lub których się boisz, przychodzą do ciebie. Istotna jest też forma. Dzięki niej w Sandze może panować harmonia. Gdyby nie forma, ludzie walczyliby ze sobą. Forma nas uratowała.
Wybrzeże Mendocino w Kalifornii leży 150 mil na północ od San Francisco. Miejsce, które mi proponowano okazało się być piękne, położone nad dużą rzeką. Chociaż było tam bardzo zimno. Miałem wątpliwości, czy to na pewno właściwe miejsce dla mnie. Ostatecznie znaleźliśmy się na Górze Sonoma. Był to bardzo szczęśliwy wybór.
Codziennie recytujemy w Ośrodku Sutrę Serca. Wiedziałem, że pewnego dnia zrozumiem tę sutrę. To samo dotyczy was. Jeśli będziecie kontynuować praktykę, kontynuować zostawianie „małego ja” za sobą. Pozostawiamy je poprzez trening, poprzez formę. W przeciwnym razie zostaniecie w „małym ja”, a wasze przywiązanie do cierpienia będzie się powielać. Często patrzę na ludzi, jak chodzą podczas pracy – ciało się chybocze, ręce luźno zwisają, głowa pochylona… Wtedy nie jesteście tu, jesteście w swoim „małym ja”, w karmicznym uwarunkowaniu, które istnieje dzięki wam, waszym rodzicom, dziadkom, pradziadkom, całym pokoleniom. Dlatego tak trudno je zmienić. Mam nadzieję jednak, że widzicie, że można to zmienić. Jeśli jest to karma, to można ją zmienić. Pozycja siassiu przypomina nam o dużym umyśle. Nie chodzi o to, aby być uprzejmym czy miłym, czy dobrym, etycznym. To dużo większe niż bycie dobrym. To jest piękno dharmy. Kiedy zamieszkaliśmy na Sonomie, nie mieliśmy żadnego programu. Oczekiwałem, że ludzie będą robić to, co ja robiłem. To były czasy hipisowskie. Okazało się, że nikt nie przychodzi na zazen. Siedziałem sam w pustym zendo. Może byłem naiwny, bo myślałem, że ludzie przyjeżdżając do ośrodka zen, poczują się zainspirowani, będą chcieli siedzieć, ale ludzie chcieli po prostu tam mieszkać. Byłem rozczarowany. Nie mogłem zrozumieć postępowania ludzi w ośrodku. Wkrótce zachorowałem na raka. Choroba ci coś mówi. Jeśli chcesz wyzdrowieć, musisz coś zmienić.
I możesz coś zmienić.
Nie wiem, czy znacie pierwszą firmę międzynarodową produkującą lody – Baskin i Robin. Niedawno czytałem książkę napisaną przez Johna Robina. On był jedynym synem w rodzinie Robinów, Baskin to był jego wujek. Stali się bardzo bogaci. Mieszkali w Los Angeles. Mieli basen w kształcie lodów. Jedli ziemniaki, mięso, ser, śmietanę i lody. Jednak John Robin zdecydował, że nie chce tak żyć. Trzeba mieć odwagę, żeby zrezygnować z milionów dolarów. Ożenił się, mieli dziecko, byli biedni, ale on nie poprosił swojego ojca o pomoc. Jego ojciec jadł dużo lodów. Baskin miał potrójne bajpasy i umarł przed pięćdziesiątką, bo jadł tak dużo lodów. Ojciec Johna Robina też zaczął chorować i dostał od lekarza książkę o tym, jak się żywią Amerykanie. Lody raz na jakiś czas są OK, ale za dużo sera, śmietany i lodów to niedobrze. Czytał tę książkę nieświadom, że napisał ją jego własny syn. To jest prawda o każdym z nas. Ja musiałem dotknąć dna, żeby rzucić palenie. Robin zachorował, więc mięso i ziemniaki musiał zamienić na jarzyny, owoce, drób, ryby. Rzucił palenie. Może jednak nie musimy czekać, aż się rozchorujemy. Informacja jest dostępna, tylko udajemy, że nie widzimy przekazu. Nie musimy czekać tak długo. Ten świat cierpienia nie polepszy się.
Pustka jest formą. Obiekt jest podmiotem. Podmiot jest obiektem. To nie do końca dharma. Wyrafinowana i subtelna dharma to: forma jest formą, pustka jest pustką. To jest wyższy krok. Pustka jest formą – to wciąż implikuje oddzielenie. Trzeba zrobić kolejny krok. Tu jest napisane: „Umysł tu i teraz jest buddą”, ale umysł jest umysłem, a budda jest buddą. Kiedy siedzicie w zazen, pięć skandh rozdziela się, a pomiędzy uwarunkowaniami pojawia się przestrzeń i one przestają działać. Tak to mi kiedyś wyjaśniono. Świadomość i percepcja powodują cierpienie. Kiedyś myślałem, że być świadomym to całkiem dobrze, ale to właśnie świadomość oraz postrzeganie powodują ułudę. Wszystkie uwarunkowania są same w sobie czyste z wyjątkiem rozróżniania, bo ono więzi nas i aktywuje pozostałe uwarunkowania. Rozróżnianie sprawia, że jesteśmy niewolnikami małego umysłu. Służymy małemu umysłowi. Nawet jeśli to nie jest dobre, to i tak dla niego to robisz. On nie ma nic dobrego nam do powiedzenia. Przez te wszystkie lata i pokolenia wierzymy małemu umysłowi i jesteśmy jego ofiarami. To naprawdę smutne. Ale jest droga wyjścia. I to jest w piękne. Nawet karma… – „przyczyna i skutek muszą powrócić do wielkiej rzeczywistości”. Wszystko musi do niej powrócić. Oto słowa starożytnego mędrca: „Kiedy osoba staje się świadoma umysłu (zna umysł, urzeczywistnia umysł), nie ma ani piędzi ziemi”. To twoje pierwsze urzeczywistnienie, wszystko znika, a potem się pojawia. Dlatego on mówi, że nie ma ani piędzi ziemi.
Byłem z synem w Muzeum Sztuki Azjatyckiej w San Francisco. Spotkaliśmy włoską projektantkę Gaye Lendhr, która zaprojektowała to muzeum – zrobiła projekt przebudowy starej biblioteki. Jest tam taki piękny odcień zieleni. Na naszym ołtarzu jest dużo wypalonych miejsc od spadającego kadzidła. Poprosiłem jednego ucznia, czy mógłby znaleźć szklaną płytę w takim zielonym kolorze, żebyśmy ją mogli położyć na ołtarzu, żeby go chronić. Hans szukał takiego szkła w całej Ameryce, w Niemczech i w końcu znalazł je w Santa Rosie. To szkło nazywa się gwiezdny ogień. Kiedy patrzysz na zachód słońca nad oceanem i kiedy słońce zachodzi, bywa taki moment zieloności. Trwa tylko przez pół sekundy. Jeśli chcesz zobaczyć, to nie możesz wtedy nawet mrugnąć okiem. Czy to prawda? Widzieliście to? „Całe niebiosa spadają i cała ziemia rozpada się.” Brzmi gwałtownie. Wolelibyśmy delikatniej. Chodzi o to, że na chwilę wszystko znika. Tak, jak ten moment zieloności. A potem wszystko pojawia się z powrotem. Mędrzec z przeszłości może powiedzieć, że umysł jest jak góry, rzeki, księżyc, słońce, gwiazdy. Oczywiście umysł jest górami, rzekami, księżycem, słońcem, gwiazdami, to znaczy, że księżyc jest księżycem, gwiazdy gwiazdami, góry górami. To wszystko, co jest. A my chcemy więcej. Ale to wszystko. Gwiazda jest właśnie gwiazdą. To jest jej całość. To jest trudne.
Ja sam to czytałem wiele razy. Musimy wiedzieć, jak rozpalić zazen, jak rozpalić formę. Kiedy robisz kinhin, powinieneś żyć w tym, a kiedy żyjesz, łzy napływają ci do oczu. Myślę wtedy o siostrze, że chciałbym się z nią podzielić takim życiem. Nie wiem, jak to jest w teatrze, ale tam też musisz się zapalić, zainspirować. Inni mogą ci w tym pomóc, ale trzeba się spalić, eksplodować przez formę. Możesz nauczyć się oddychać przez nerki i trzymać to, wdech, a potem wydech. Oddech jest kluczowy. Oddech może zmieniać stan umysłu. Musimy wiedzieć, jak oddychać całym ciałem, przez nasze stopy, dłonie, nie tylko nosem. A kiedy taki jest oddech, wtedy spala się paliwo ułudy, nasze uwarunkowanie, chciwość, gniew i ignorancja. I przez tę sekundę zieloności jesteś wolny. Być wolnym od cierpienia nie znaczy, że już nigdy nie płaczemy, nie martwimy się, nie przewracamy się. Czym innym jest być przywiązanym do martwienia się, a czym innym jest po prostu się martwić. Przychodzą łzy, to płaczesz. Jak się potknąłem i przewróciłem skręcając nogę, to pomyślałem: „po prostu upadam”. Jak upadasz to upadaj. Nie oglądaj się, nie dbaj o to, czy ktoś cię widzi, czy rozedrzesz spodnie. Zaakceptuj uwarunkowanie całym sercem bez wątpliwości. Możesz to zrobić dzięki przekonaniu i zaufaniu, że dharma jest z tobą. Nie wątp w to. To pomaga ci iść na przód i wtedy pomagasz innym. Jest coraz gorzej na świecie. To jest wyjście z tej sytuacji. Zen jest wyjątkowy, bo nic ci nie obiecuje. Zrobię to, żeby było tamto. Takie myślenie jest myśleniem uwarunkowanym, kulturowym, płynącym z edukacji, rodziny. Społeczeństwo, kultura są ogromnie silne, mocne. Rzadko słyszy się coś, czemu można zaufać. Ułuda musi powielać się i kontynuować. Kiedy rozejrzysz się po świecie, zobaczysz, że się kontynuuje. Oglądaliście film „Ghandi”? Nie zdawałem sobie sprawy, jaki on był wspaniały. Był jedyną osobą w historii ludzkości, która miała odwagę i podjęła ryzyko, żeby nie walczyć. Miliony ludzi dzięki temu ocalały.
Z taśmy spisała Małgosia Sieradzka
Zredagował Kuun