To czeka nas wszystkich, jeśli dożyjemy. Coraz słabsze, więdnące ciało, choroby, dolegliwości, płatający figle umysł. Rosnąca bezradność, uzależnienie od innych, nierzadko kłopoty z jedzeniem, wypróżnianiem, utrzymaniem higieny. Utrata bliskich, przyjaciół, znajomych, zanikanie więzi rodzinnych, upokarzające poczucie bycia niepotrzebnym nikomu ciężarem. Cierpienie. A dalej już tylko śmierć.
Współczesna kultura nie akceptuje starości, nie chce jej widzieć. Prawdę o przemijaniu pokrywają warstwy pudrów, szminek, kremów przeciwzmarszczkowych. Reklamy coraz to „nowszych i doskonalszych” specyfików wmawiają, że oto właśnie skończyły się problemy z bólem, sercem, prostatą, hemoroidami. Bombardują nas obrazy lśniących aut, nowiutkich domów, supersprawnych sportowców, ociekających seksem ciał. Młode, uśmiechnięte twarze rozpromieniają się jeszcze bardziej na widok „mających wszystko” telefonów i niezwykle korzystnych kredytów.
Od paru lat zdarzało mi się przejeżdżać nieopodal leżącego na obrzeżach Sopotu parku. Pewnego razu Fundacja „Atlas”, „Caritas” i władze miasta rozpoczęły tam budowę hospicjum. Czas jakiś trwały prace, wyłaniał się zgrabny, piętrowy pałacyk. Wiosną 2004 roku przyjęto pierwszych pacjentów.
Dwa lata temu, zimą, przejeżdżałem tamtędy rowerem, Ciapek biegł obok i COŚ nas zatrzymało. Ładnych parę minut, może kwadrans, stałem i przypatrywałem się temu „czemuś”. Strach? Jeśli tak, to przed czym? Trzeba sprawdzić. Podreptaliśmy do pałacyku i zapisaliśmy się na najbliższy kurs dla wolontariuszy.
Leń ze mnie okrutny, ale przynajmniej raz w tygodniu staram się do hospicjum wpadać.
Paradoks i magia, jak zwykle. Myślałem, że pakuję się w miejsce przepełnione beznadzieją i cierpieniem samotnych, umierających ludzi. Tymczasem atmosferę tego Domu mogę porównać jedynie do tego, co udaje nam się tworzyć podczas Ango, corocznych medytacyjnych odosobnień. Spokój, współczucie, praca, rozmowy, uśmiechy, łzy, przeróżne życiorysy i doświadczenia, postawy ucieczkowe i akceptujące – wszystko na swoim miejscu. Spotkanie z drugim człowiekiem – zawsze znaczące, najistotniejsze z istotnych, bo – być może – ostatnie. Nie ma się dokąd spieszyć, nie ma czego zdobywać.
Cichutko szemrzą najpotężniejsze, czarodziejskie zaklęcia: przepraszam, dziękuję, proszę, czy mogę w czymś pomóc?
Aż chce się żyć.